Niecały miesiąc pozostał do końca kadencji prezesa Narodowego Banku Polskiego prof. Marka Belki. Rynek dobrze ocenia kandydaturę Adama Glapińskiego, wysuniętą przez prezydenta Dudę. Zdaniem dra Andrzeja Kurnickiego z Uczelni Łazarskiego polscy ekonomiści związani z NBP dotychczas zbyt mało angażowali się w sprawy międzynarodowe.
– To od prezydenta zależy, czy na następcę prof. Belki zostanie wybrana osoba odpowiedzialna, znająca rynek finansowy, rynek kapitałowy i rynki międzynarodowe – mówi agencji informacyjnej Newseria Inwestor Andrzej Kurnicki, kierownik Zakładu Rynków Kapitałowych Uczelni Łazarskiego. – Czy będzie to osoba, która ma wykształcenie z zakresu finansów, polityki pieniężnej, czy będzie to osoba, która może wyjechać np. na ważną konferencję w Jackson Hole czy w Davos, przedstawić swój referat, zabrać głos w dyskusji.
Kadencja prof. Marka Belki wygasa 10 czerwca. Prezydent Andrzej Duda wytypował na to stanowisko prof. Adama Glapińskiego, ekonomistę kojarzonego ze środowiskiem PiS-u, ale bardzo poważanego przez rynek. Przez ostatnich sześć lat Glapiński był członkiem Rady Polityki Pieniężnej, której teraz najprawdopodobniej będzie przewodził. To Rada w niemal całkowicie nowym składzie – jedyną osobą, której kadencja nie dobiegła jeszcze nawet do połowy, jest prof. Jerzy Osiatyński, wybrany po rezygnacji prof. Zyty Gilowskiej.
– Mam nadzieję, że nowy prezes zapewni rozwój zaplecza kadrowego, naukowego i intelektualnego w NBP. Do tej pory poziom intelektualny, analityczny jest wyjątkowo słaby – ocenia Kurnicki. – Wystarczy porównać niektóre opracowania banków centralnych. Widać, że nasi ekonomiści związani z bankiem centralnym nie uczestniczą w większości znanych konferencji, gdzie mogliby się pokazać. Gdyby tego nie zmieniono, toby było jedno z największych zaniechań, które zarządu NBP. Jedynym okresem, w którym próbowano to zmienić, był czas, kiedy prezesem był Sławomir Skrzypek.
Zdaniem Kurnickiego ogólnym problemem Rady Polityki Pieniężnej i NBP była do tej pory troska o niską inflację. Tymczasem gdy spojrzeć na średnioroczne poziomy zmian cen w ciągu 12 pełnych lat, gdy cel inflacyjny wynosił 2,5 proc. z odchyleniem o 1 pkt proc. w górę i w dół, tylko przez pięć lat dynamika pozostawała w celu inflacyjnym.
– Ważne jest to, aby bank centralny określił swoją rolę jako stabilizatora systemu finansowego. U nas ta rola została konstytucyjnie ograniczona w większości do stabilizatora cenowego, tzn. dbania o niską inflację – wyjaśnia Kurnicki. – Ale jak wiemy, zbyt niski poziom inflacji, a szczególnie ten proces inflacyjny dławienia inflacji w sposób szokowy, jak to do tej pory robił Narodowy Bank Polski, przynosi większe szkody gospodarce narodowej, szczególnie rynkowi społecznemu, czyli rynkowi pracy.
Szczególnie kontrowersyjna okazała się decyzja RPP z maja 2012 roku, gdy Rada niespodziewanie podniosła stopy procentowe o 25 pkt bazowych. Inflacja oscylowała wówczas w okolicach 4 proc. rdr. i do września pozostała powyżej górnej granicy celu. Już jednak w lutym następnego roku spadła poniżej dolnego zakresu wahań i do tej pory do niego nie powróciła pomimo dokonanych od tamtego czasu 10 cięć. Produkt krajowy brutto natomiast przez następny rok nie wyszedł poza 1 proc. wzrostu.
– W takiej sytuacji tempo rozwoju gospodarczego spada, następuje deprecjacja aktywów. Nieumiejętna polityka pieniężna prowadzi do wielu kryzysów, szoków, z których czasami wyjście może trwać nawet do 5–6 lat – przekonuje Kurnicki. – Rola banku centralnego coraz bardziej przesuwa się w kierunku patrzenia na ryzyko systemowe, czyli ryzyko, które może zaistnieć w sektorze finansowo-bankowym, i na rolę stabilizatora systemu finansowego wspierającego procesy gospodarcze. Widać to zwłaszcza po Rezerwie Federalnej. Odchodzi się od tej ortodoksyjnej, starej koncepcji walki z inflacją, zwłaszcza że tak naprawdę w Polsce mamy większy problem z deflacją niż z inflacją.
źródło: Newseria